Zainteresowanie kulturą japońską zaszczepiły we mnie powieści Murakamiego. Przez długi czas była to dla mnie bardzo odległa i kompletnie nierozumiana kultura. Dopiero jakiś czas temu, gdy przeczytałam po raz pierwszy "Norwegian wood", a później odkryłam jeszcze zbiór "Opowieści o Narayamie", zafascynowała mnie Japonia i zaczęłam odkrywać ten kraj na nowo. 

Gdy myślę o Japonii, to zaraz po skojarzeniu z kwitnącymi wiśniami, przychodzi mi na myśl chyba najsłynniejszy japoński drzeworyt "Wielka fala w Kanagawie" Hokusaia. Widziałam go wiele razy w internecie i jest to chyba najbardziej reprezentatywny obraz dla sztuki japońskiej. Doczekał się wielu reprodukcji, a także stał się inspiracją, jak na przykładzie tego obrazu


Mam wrażenie, że obecnie panuje moda na japoński minimalizm, a ogólnie kultura japońska silnie oddziałuje na kulturę zachodu. W końcu Japończykom się to udało i dogonili Zachód. Nie będę się tu rozwodzić o wpływach japońskich, a tym bardziej o tym, jak dziś wygląda Japonia i życie w niej, bo zupełnie się na tym nie znam. Polska blogosfera ma już Gonciarza i to wystarczy. Ja tymczasem zajmę się tym, co widziałam na wystawie w Muzeum Narodowym.

W warszawskim Muzeum Narodowym trwa obecnie wystawa "Podróż do Edo. Japońskie drzeworyty ukiyo-e z kolekcji Jerzego Leskowicza". Można ją odwiedzić do 7 maja br., więc jest jeszcze czas, by się tam wybrać. Ja trafiłam tam trochę przypadkiem, ale zdecydowanie było warto. Japonia to dla mnie kraj nie tylko kojarzony z mangą i robotami. Dla mnie to przede wszystkim niesamowita literatura i poezja haiku. Charakterystyczne dla mnie w japońskiej literaturze są występujące równolegle w świecie ludzi potwory, strachy i duchy rodem ze starych legend i ludowych opowieści. Takie nadrealne i niesamowite elementy znajdujemy przecież także w nasze rodzimej sztuce. Duchy, nimfy czy świtezianki nie są przecież nam obce. Dlatego tym bardziej zachwycają takie znane nam motywy w obcej, odległej kulturze, bo to przecież taki sygnał, że pomimo odległości i odmienności jesteśmy w gruncie rzeczy tacy sami. No nie ważne, brzmi to śmiesznie, ale czuję więź pod tym względem z Japończykami :D 

Tak więc sztuka japońska bardzo mnie ciekawiła. A zaciekawiła mnie jeszcze mocniej, gdy zaczęłam odkrywać ile kontekstów, odwołujących się do Japonii, znalazłam w naszej kulturze europejskiej i polskiej. Pierwszym takim nawiązaniem do kraju mangi i anime, z którym się zapoznałam był wiersz Wisławy Szymborskiej "Ludzie na moście", który bezpośrednio odwoływał do dzieła Hiroshige Utagawy "Wieczorna ulewa nad Wielkim Mostem Atake" z cyklu "Sto znanych miejsc w Edo". Wiersz jest stosunkowo za długi, by umieścić go cały w tekście, dlatego przytoczę interesujący mnie fragment: 



Nic szczególnego na pierwszy rzut oka.

Widać wodę.
Widać jeden z jej brzegów.
Widać czółno mozolnie płynące pod prąd.
Widać nad wodą most i widać ludzi na moście.
Ludzie wyraźnie przyśpieszają kroku,
bo właśnie z ciemnej chmury
zaczął deszcz ostro zacinać.

Cała rzecz w tym, że nic nie dzieje się dalej.
Chmura nie zmienia barwy ani kształtu.
Deszcz ani się nie wzmaga, ani nie ustaje.
Czółno płynie bez ruchu.
Ludzie na moście biegną
ściśle tam, co przed chwilą.


Trudno tu obejść się bez komentarza:

To nie jest wcale obrazek niewinny.
Zatrzymano tu czas.
Przestano liczyć się z prawami jego.
Pozbawiono go wpływu na rozwój wypadków.
Zlekceważono go i znieważono.



Za sprawą buntownika

jakiegoś Hiroshige Utagawy,
(istoty, która zresztą
dawno i jak należy minęła),
czas potknął się i upadł.

Wiersz pochodzi z tomiku wierszy o tym samym tytule z 1986 roku. Kiedyś napiszę o nim post. Tymczasem jednak wróćmy do tematu. Wpierw poznałam wiersz, następnie wyszukałam obraz, a gdy poznałam już ten jeden, to zaczęłam buszować po internecie w poszukiwaniu kolejnych drzeworytów. Zafascynowały mnie one bardzo, bardzo. To zupełnie inna sztuka niż ta, którą znam z Europy. Właściwie przypomina to mangę i w istocie tak jest. Można stwierdzić, że manga swoje początki brała z drzeworytów w stylu ukiyo-e. Podobieństwa są tu widoczne w charakterystycznych czarnych konturach. Malarstwo japońskie to jednak bardzo poważny temat, a ja nie mam kompetencji, by o tym pisać, więc zostawię te rozważania komuś innemu... 

Wystawa liczy dziesiątki drzeworytów różnych artystów. Zebrano na niej najważniejsze dzieła najbardziej znanych drzeworytników japońskich jak wspomniani Hiroshige Utagawa czy Hokusai Katsushika. Została ona bardzo ciekawie rozplanowana, gdyż z każdym następnym drzeworytem przenosimy się w inną miejscowość Japonii z krainy Edo. Mamy zatem drzeworyty Utagawy z cyklu "53 stacje na gościńcu Tokaide" oraz "36 widoków góry Fuji" Hokusaiego. "Po drodze" poznajemy historię sztuki drzeworytniczej oraz jej tajniki. 

Nie należę do znawców sztuki, ale pewną wrażliwość artystyczną posiadam. Co mnie zachwyciło w tej osobliwej kolekcji? Przede wszystkim zwracają uwagę kontury wypełnione kolorami. Bardzo mi się to podoba, gdyż w tych latach w Europie malowano zupełnie innymi technikami. W japońskich drzeworytach najpierw odbijany jest kontur całego obrazu, a następnie nakładany jest kolor. I każdy kolor odbijany jest z osobno zrobionej tabliczki drewna. To świadczy o sporym wysiłku artysty-rzemieślnika w tworzony obraz. Po drugie interesujące jest to, że większość drzeworytów ukazuje życie codzienne, pracę na polu, krajobraz wsi czy miasta. Jest to sztuka mieszczańska przede wszystkim, a jednak technika tego malarstwa sprawia, że z obrazków codziennych obowiązków, z obrazków ukazujących naturę, wyłania się jak dla mnie obraz niczym z baśni - magiczny, niesamowity i tajemniczy. Po wyjściu z muzeum byłam jak najbardziej zadowolona, pełna inspiracji, ale przede wszystkim czułam niedosyt i uczucie, że nie widziałam jeszcze wszystkiego. Dlatego wystawa mnie porwała i utwierdziła w przekonaniu, że Japonia jest jeszcze pełna zagadek. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziwacy w literaturze: nimfetki, motyle i sobowtóry Vladimira Nabokova

Koniec pewnego etapu