Zacznę sztampowo. No co? 

Nadchodzi wiosna. Jeszcze  nie widać, jeszcze nie słychać, ale gdzieś w powietrzu się kręci, jakby bała się przyjść, albo po prostu - jakby czekała niecierpliwie na swoją kolej. A że ja też nie mogę się już doczekać tego momentu, gdy kaskada zieloności zaleje miejskie parki, to postanowiłam przejść się gdzieś, gdzie można by ujrzeć jej pierwsze oznaki. Wiadomo, poszłam na łono natury. Jednak mieszkając w mieście jest to niemalże niewykonalne. Przyroda w mieście to bardziej jej substytut lub podróbka.
Co prawda jednak można w Warszawie znaleźć takie niemal dziewicze miejsca, nietknięte jeszcze buldożerami, walcami i asfaltem. Ja nie musiałam długo szukać, bo mieszkam blisko brzegu Wisły, gdzie wszystko jest zarośnięte chaszczami lub po prostu są puste pola, na których czasem można spotkać zbłąkaną zwierzynę leśną. Jedno z takich miejsc znajduje się w okolicach Mostu Gdańskiego po praskiej stronie stolicy. To właśnie tam zrobiłam zdjęcie widniejące na górze posta. Spacer z psem wymaga przestrzeni i kontaktu z przyrodą, dlatego tamta polanka jest idealna dla mojego Fredka. Przy ładnej pogodzie odbywam tam długi spacer, który zawsze sprawia ogromną radochę piesełowi. 

Tereny nadwiślańskie w Warszawie są naprawdę urokliwe. Można tam poczuć się niemal jak na odludziu. Jedynie widok szklanych budynków i czerwonych dachów Starówki po drugiej stronie rzeki przypomina, gdzie się znajdujemy. Dla przybyszów może ten widok spowodować zakłopotanie. Znajdujemy się niemal równolegle do centrum, a jednak siedzimy na dzikiej plaży lub pośród bujnych traw w cieniu drzewka. Ten kontrast jest niepowtarzalny i chyba żadna inna europejska stolica nie może się poszczycić taką trójwymiarowością i różnorodnością topografii miasta. 



Jestem rodowitą warszawianką i cieszę się, że mogłam tu dorastać, uczyć się i zaczynać własne życie. Jednak na pewno nie mogę nazwać siebie wielbicielką tego miasta. Mimo wszystko to miasto ma specyficzny klimat, który nie każdemu pasuje. Ludzie w tym mieście chcą na każdym kroku coś zamanifestować: poglądy polityczne, niezadowolenie z rządów obecnej władzy czy nawet swoją orientację seksualną lub po prostu swoją osobowość. Rzadko bywam na Nowym Świecie, Świętokrzyskiej i Krakowskim Przedmieściu, ale gdy już tam jestem, to niemal zawsze pojawia się jakaś manifestacja, strajk lub nawet performance z treściami politycznymi. Wydaje mi się, że to miasto przesiąknięte jest polityczną żółcią. Nie da się tu nie głosować, ale gdy już zagłosujesz za kimś, to szybko zaraz znajdzie się ktoś, kto powie, jak bardzo jesteś w błędzie, że tak głosujesz i na pewno zrobi z tego jakąś gównoburzę. Dlatego unikam Centrum, dlatego nie studiuję na Krakowskim Przedmieściu, tylko w lesie i dlatego uwielbiam prawobrzeżną Warszawę. Po tej stronie żyje się jakby normalniej. 

Trochę wyolbrzymiam, ale naszła mnie ta refleksja właśnie nad Wisłą, gdy bawiąc się ze swoim psem na polanie, patrzyłam na panoramę centrum i cieszyłam się, że tam nie mieszkam tylko tutaj, na Pradze. Jednocześnie zaczęłam rozmyślać o podziałach panujących w kraju i o tym, jak bardzo je widać tu, w Warszawie, moim mieście, gdy przechadzając się po Starówce napotykasz ludzi z transparentami. Chcą gwizdać na wszystko i na wszystkich. Chcą wykrzykiwać hasła na każdy temat. Byle tylko pokazać swoją złość. Oczywiście, że nie powinnam się temu dziwić, bo w końcu to stolica, miasto reprezentacyjne, tutaj musi być źródło wszelkich aktywności społecznych. Nie powinnam na to narzekać, przecież mam wybór i mogę sobie wyjechać i zamieszkać, gdzie mi się podoba. Ale wtedy przypomina mi się "Sen o Warszawie" Niemena i wszystko zaczynam rozumieć.

Tylko mnie tak zastanawia, czy Niemen wciąż by tak miło śnił o Warszawie?


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziwacy w literaturze: nimfetki, motyle i sobowtóry Vladimira Nabokova

Koniec pewnego etapu