Hello darkness my old friend, czyli kilka słów o pewnym absolwencie


Miałam pisać o dorosłości, dojrzewaniu, i miałam posłużyć się kilkoma przykładami z filmu i książki. Jednak zafascynowana filmem zaczęłam go opisywać i powstało coś, co nie jest ani recenzją, ani notką o dorosłości, a raczej jakimś streszczeniem filmu, choć nie całego. Generalnie, to polecam i film, i mój wpis:)

W nagłówku umieściłam kadr z filmu "Absolwent" (1967, reż. Mike Nichols), który przedstawia głównego bohatera Benjamina (rola Dustina Hoffmana) wracającego do domu. W tle tej sceny słychać utwór "Sound of silence", z którego cytat znajduje się w tytule postu. Dlaczego akurat przywołałam ten film? Bo to jeden z najładniejszych filmów o miłości, ale też o dorosłości. Tytuł mówi sam za siebie. Absolwent to człowiek, który stoi na pewnym pograniczu, na rozstaju. Ma przed sobą morze możliwości i morze trudnych decyzji do podjęcia. Film trzeba obejrzeć i koniec. Świetne obrazy i jeszcze lepsza muzyka skomponowana przez duet Simon & Garfunkel. 

Ben kończy studia i wraca do rodzinnego domu. Tam na świeżo upieczonego absolwenta oczekuje rodzina, chcąc poznać jego plan na przyszłość. Jednak Benjamin nie ma żadnego planu. Chce uciec od gości i pobyć sam. Ciotki i wujkowie pytają wciąż: Benjaminie, co teraz będziesz robił?, tymczasem on odpowiada: Pójdę na górę do swojego pokoju. Gdy udaje mu się wreszcie dostać do niego, wchodzi znajoma rodziców Mrs. Robinson (pewnie znacie tę piosenkę?), która prosi go o odwiezienie do domu, kłamiąc, że wcale nie chce go uwieść. Zdezorientowany Ben mówi do niej: Mrs. Robinson, you are trying to seduce me. I tak rozpoczyna się ich romans, który doprowadza do związku z córką Mrs. Robinson, Elaine. Fabuła może wydawać się banalna, ale jednak motyw dorosłości przejawia się w filmie prawie na każdym kroku, to on jest właściwie tematem filmu.


Ben nie chce już teraz planować swego życia. Dopiero skończył studia i w jego życiu nic nie jest poukładane. Co z tego, że był jednym z lepszych uczniów, prymus, same najlepsze wyniki, chwalono go i podziwiano, świetny sportowiec. To wszystko go w ogóle nie interesuje, a wręcz męczy. Taki opis bohatera tworzy obraz życia zupełnie odwrotny od tego, który lansuje się dzisiaj wszędzie w mediach. Samodoskonalenie, rozwój osobisty, osiąganie sukcesów w pracy itd. - hasła wypowiadane przez popularnych dziś trenerów personalnych. W Internecie masowo powstają blogi o coachingu, ludzie wychodzą przed kamery i opowiadają swoje historie, jak zmienili się na lepsze z lwa kanapowego w grubą rybę w branży, w której mają swoją firmę. To wszystko jest naprawdę super. Ale Ben jest tym zmęczony. W świetle tego, co dzieje się obecnie, film sprzed prawie pięćdziesięciu lat wydaje się mocno zacofany i wręcz proklamujący bierność. Ale wiecie co? Jest w nim sporo racji. Mówi o wartości, którą rozumiemy teraz zupełnie inaczej. Może jest fajniej, gdy ma się kupę forsy i możliwości na rozwój. W ogóle rozwój sam w sobie jest fajny, ale trzeba pamiętać o jednej podstawowej sprawie - miłości. Miłość jest takim spoiwem, który łączy wszystkie elementy tej dziwnej układanki, jaką jest życie, w jako taką całość, którą można udźwignąć. To banalne, ale jakie prawdziwe.


Najbardziej znana scena filmu, kiedy Ben mówi:
"Mrs. Robinson,are you trying to seduce me".
Wiem, w każdym filmie, nawet w najgłupszej komedii romantycznej, można usłyszeć o zbawiennym wpływie miłości na życie. Ale ja mówię o takiej bezinteresownej miłości do każdego: do siebie, do męża/żony, do rodziny, przyjaciół itd. To właśnie od miłości do czegoś życie bierze swój początek. Gdyby nie ona, nie byłoby naprawdę wielu rzeczy. Miłość rodzi pasję, pasja rodzi nowe możliwości. Miłość jest motorem napędzającym świat i cywilizację. To właśnie dzięki miłości się rozwijamy. Pomyślcie sobie - człowiek, który wymyślił pralkę z pewnością chciał odciążyć swoją żonę, o którą się martwił :) Najpierw trzeba pokochać siebie, a później innych. Ale przede wszystkim chodzi o to, żeby kochać i dawać innym swą miłość.


Dobra, zrobiło się trochę jak w powieściach Coelho, przepraszam. Generalnie film jest bardzo dobrze zrobiony. Jest w nim wiele świetnych scen - dramatycznych, komicznych, ironicznych. Jedną z moich ulubionych jest scena, gdy rodzice wyprawiają mu przyjęcie urodzinowe. Kupili mu strój nurka, kazali go ubrać i wskoczyć do basenu. No, sami zobaczcie, jak to wyglądało --------->
Właściwie tych scen zebrałoby się tyle, że musiałabym przywołać każdą osobną klatkę filmową. Nie znam się na filmach, ale "Absolwent" robi tak pozytywne wrażenie, że nie da się go nie polubić i nie uznać za jeden z lepszych filmów o miłości i dojrzewaniu. Nie wiem czy to kwestia tego, że dialogi są zrobione bardzo w stylu hollywoodzkim, czy tego, że Dustin Hoffman zagrał rolę Bena bardzo naturalnie, czy może ponadczasowej muzyki Simona & Garfunkela, ale film wydaje się w tej chwili filmem kultowym, choć nie każdy go zna. Nie mniej jednak, to film z klimatem, magią, zrobiony naprawdę dobrze i który oglądać można po kilka razy.

Na koniec dwa utwory z filmu - równie świetne i kultowe, oddające klimat lat 60. :)

 




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dziwacy w literaturze: nimfetki, motyle i sobowtóry Vladimira Nabokova

Koniec pewnego etapu